Łodzie klasy IMOCA 60, które wezmą udział w regatach The Ocean Race to doprawdy Latające Holendry XIX wieku. Takie wrażenie mogą bowiem zrobić dziesięciotonowe jachty frunące ponad wodą z prędkością ponad trzydziestu węzłów bez żadnego członka załogi na pokładzie.
Gdyby Robinson Crusoe egzystował jeszcze na samotnej wyspie to szansa na wybawienie przez pędzące obok niego jachty byłaby niewielka, bo nikt z zajętej rywalizacją załogi nie zauważyłby machającego rozbitka.
Poważnie mówiąc rewolucja, która już na dobre dokonała się w klasie IMOCA jest niewyobrażalna. Choć trzeba przyznać, że jachty samotników startujących non stop dookoła świata (dzięki otwartej formule przepisów klasowych) od samego początku regat Vendee Globe niosły postęp światowego jachtingu. Duże zasługi w tej materii ma m.in. „Profesor” Michel Desjoyeaux. Dwukrotnie najszybszy w samotniczych regatach dookoła świata Francuz wiedział, co trzeba udoskonalać w tych łodziach, żeby gnały po Oceanie Południowym coraz szybciej. Teraz jego dzieło kontynuują inni. Efektem wielkie, wytrzymałe hydroskrzydła, które już niemal w 80% wynoszą potężne kadłuby ponad wodę. Gdyby jeszcze dodać stery w kształcie odwróconego T – jednostki pewnie już w całości frunęłyby ponad taflą. Na razie ograniczają to przepisy klasowe, ale wydaje się to melodią niedalekiej przyszłości. Ponadto zamknięte kokpity ciągnące się niemal do samej pawęży dają tym jachtom jeszcze więcej możliwości. W przypadku samotnych żeglarzy atutów takiego rozwiązania (choćby ze względów bezpieczeństwa) nie trzeba wyjaśniać.
Ale już całą załoga pracująca pod pokładem to wielki znak czasów. Pod „dachem” – oprócz wszystkiego – znalazły się główne kabestany, stopery, młynek – czyli najważniejsze elementy obsługi takielunku oraz ster i kontrola hydroskrzydeł. W efekcie załogowy jacht pędzący z prędkością ponad 30-stu węzłów bez nikogo na deku! Tego jeszcze nie było!
Tekst Paweł Paterek, zdjęcia IMOCA