Choć światowa pandemia i związane z nią restrykcje ciągle obowiązują musimy myśleć o przyszłości i powrocie do normalności. Masowe szczepienia rozpędzają się. Ze swej strony wierzymy, że w nadchodzącym sezonie nawigacyjnym będzie można w miarę swobodnie podróżować i realizować plany. Na razie polecamy szlaki Zielonej Wyspy – Irlandii. Przepiękne dziewicze trasy, obcowanie z irlandzką kulturą, gościnność jej mieszkańców i świetna organizacja, wszystko to pozostawi Wam wspaniałe wspomnienia, jeśli zdecydujecie się na ten kierunek. Irlandia po prostu nas urzekła.
Kiedy planujemy wakacje na wodzie, najczęściej myślimy o Chorwacji, Grecji lub naszych rodzimych Mazurach. Czy kiedykolwiek, przy tych planach braliście pod uwagę wakacje w Irlandii? Ja nigdy. Spojrzenie na ten kraj poszerzyło mój horyzont, kiedy irlandzkie stowarzyszenie firm czarterowych, Cruise Ireland zaproponowało nam czarter barki na rzece Shannon.
Irlandia zawsze kojarzyła mi się jedynie z zielonym kolorem, deszczem, piwem Guinness i oczywiście, irlandzką whisky. Nigdy z krajem, do którego można pojechać na wakacje na jachcie! Jakże się myliłem!
Oferta czarterowa Irlandii
Cruise Ireland to stowarzyszenie firm czarterowych, do którego należą 4 marki: Carrick Craft, Waveline Cruisers, Linssen Boating Holidays i od 2018 roku Locaboat Holidays. Stowarzyszenie ma trzy bazy: główna mieści się w Carrick-on-Shannon na samym środku szlaku, a pozostałe w Bellaneck, na północy oraz w Banagher, na południe od centrum. To bardzo ważne logistycznie, gdyż pływanie po rzekach i kanałach w Irlandii zabiera sporo czasu (dużo ograniczeń szybkości żeglugi, nawet do 5 km/h). Jeżeli więc chcemy poznać więcej szlaków, warto wybrać na miejsce startu, którąś ze skrajnych baz.
Poza działalnością czarterową, cała grupa zajmuje się także promocją Irlandzkich szlaków wodnych i pomaga utrzymać je w jak najlepszym stanie. Cruise Ireland jest także członkiem międzynarodowego stowarzyszenia Inland Waterways International, które zajmuje się promocją i rozwojem międzynarodowych wodnych szlaków śródlądowych.
Dzięki współpracy czterech firm, oferta Cruise Ireland jest znacznie bogatsza, a wybór jachtu, który będzie spełniał nasze wymagania dużo łatwiejszy. Zamiast szukać odpowiedniej łodzi, pytając “wujka Google”, wystarczy wejść na stronę: www.cruise-ireland.com i w zakładce “boats” znaleźć odpowiedni jacht z oferty 4 największych firm czarterowych, operujących na śródlądowych wodach Irlandii. Wybór jest duży, bo mamy do dyspozycji aż 23 modeli śródlądowych jachtów, popularnie zwanych houseboatami. Najmniejszy ma trochę ponad 8 metrów i zapewnia wygodny nocleg dla 3 osób, natomiast największy to cruiser długości blisko 15 metrów, z 12 miejscami sypialnymi!
Barka – ile kosztuje tydzień czarteru?
Organizatorem naszego rejsu była założona przed prawie 50 laty firma Carrick Craft, najstarszy członek i współzałożyciel stowarzyszenia.
Na rejs po rzece Shannon popłynęliśmy ponad 10-metrowej długości jachtem typu Kilkenny Class. Tygodniowy czarter takiej jednostki zależy oczywiście od terminu, w jakim chcemy spędzić wakacje. Ceny zaczynają się od 1208 Euro w marcu i kwietniu do 1857 Euro w lipcu i sierpniu. Możliwy jest także czarter łodzi na 2 tygodnie lub 3 dni, z możliwością wydłużenia o kolejne dni pobytu. My popłynęliśmy w czerwcu, tuż przed rozpoczęciem sezonu urlopowego w Irlandii. Tygodniowy pobyt w tym terminie na jachcie Kilkenny Class kosztuje wtedy 1561 Euro. Przed wyruszeniem w trasę musimy jeszcze pozostawić depozyt wartości 1200 Euro, w postaci gwarancji z karty kredytowej. Wysokość depozytu możemy zmniejszyć do 100 Euro, ale to będzie nas dodatkowo kosztowało bezzwrotną dopłatę w wysokości 120 Euro.
Przy wynajmie tzw. one-way, czyli innym miejscu startu i końca rejsu, musimy liczyć się z dodatkową opłatą około 100 euro. Przy takiej rezerwacji pamiętajmy, że aby pokonać całą trasę z krańcowych marin w jedną stronę, musimy zarezerwować minimum dwa tygodnie czasu.
Można, oczywiście wybrać inny jacht, w dowolnym terminie, co znacznie wpłynie na koszty wyprawy. Za najtańszy rejs tygodniowy, zaczynający się 13 marca zapłacimy od 538 euro (Sedan – Carlow Class, 2 + 2 miejsca do spania, rzeka Erne) do 2691 euro (Flybridge – Roscommon Class, 10 + 2 miejsca do spania, rzeka Shannon). W szczycie sezonu, tj. od 10 lipca do 13 sierpnia, za te same jednostki zapłacimy odpowiednio 827 i 4142 euro za tydzień.
Do kosztów czarteru dochodzi oczywiście koszt przylotu i dojazdu do mariny. Ze wszystkich lotnisk w Irlandii są doskonałe połączenia autobusowe do wszystkich trzech marin. Z lotniska w Dublinie do Carrick-on-Shannon przejazd autobusem kosztuje 20 euro (przy zakupie przez Internet) w jedną stronę. Można również zamówić transfer lotniskowy w firmie czarterowej.
Pływający dom na dwie pary
Jacht Kilkenny Class to łódź motorowa zaprojektowana i wykonana na specjalne zamówienie firmy. Ma 10,4 m długości i 3,80 m szerokości. Na jachcie są 2 duże, dwuosobowe sypialnie na dziobie i rufie. Każda z własną toaletą i prysznicem. Dodatkowo, kanapa w salonie może zostać przekształcona w dodatkowe, dwuosobowe łóżko. Jest też duży, bardzo wygodny kambuz z czteropalnikową kuchenką gazową, piekarnikiem, dużym zlewozmywakiem i lodówką. Oczywiście, jacht przygotowany do czarteru jest w pełni wyposażony we wszystkie niezbędne naczynia, garnki i przyrządy kuchenne, łącznie z blachą do pieczenia ciasta i durszlakiem do odcedzania makaronu. Są też czyste, pachnące ściereczki, a w kajutach pachnąca pościel i śnieżno-białe ręczniki.
Na jachcie są dwie sterówki, jedna wewnątrz, druga na flybridge’u. Napęd stanowił wysokoprężny Nanni o mocy 50 KM. Trochę zaskoczył nas brak sterów strumieniowych, ale zrozumieliśmy to po poznaniu specyfiki szlaków wodnych, które są miejscami bardzo zarośnięte. Jak nam wyjaśnił bosman, było więcej kłopotu z serwisowaniem niż korzyści z ułatwieniem w manewrowaniu. Warto więc wziąć pod uwagę ten istotny szczegół i poprosić bosmana o krótką lekcję. Jacht zachowuje się dzięki temu zdecydowanie inaczej niż moglibyśmy się spodziewać.
Paliwo i woda zatankowane, jeszcze tylko odbiór jachtu, wpłata depozytu i można ruszać. Przy odbiorze jachtu, otrzymujemy dodatkowy pakiet wyposażenia, którym jest: lornetka, inwerter (na jachcie jest zasilanie jedynie 12V), bardzo dokładna mapa całego szlaku wodnego i karta prepaid wartości 10 lub 20 Euro, którą płacimy za śluzy, prysznice, pralnie i inne dodatkowe usługi, oferowane w marinach. W zależności od wykorzystania karty, opłacamy ją po zakończeniu rejsu.
Nieoceniona jest także pomoc w wyborze trasy, jaką otrzymujemy od obsługi. Przy odbiorze łodzi, dostaniemy dokładną informację, gdzie warto się zatrzymać na dłużej i np. iść do pubu. W której mieścinie jest restauracja, która powoduje, że latem populacja miasta wzrasta kilkukrotnie.
Na północ
Nasz tygodniowy rejs postanowiliśmy podzielić na dwa etapy, najpierw trzy dni płynęliśmy na północ, potem tyle samo na południe od bazy w Carrick-on-Shannon. Zgodnie z sugestiami obsługi, po wieczornym zaokrętowaniu i noclegu, następnego dnia ruszyliśmy do odległego od naszego miejsca w prostej linii o około 15 km, Boyle. Podrużując drogą wodną potrzebowaliśmy ponad trzech godzin, aby dotrzeć na miejsce. Lokalizacja jest urocza, położona w bok od głównego szlaku rzeki Shannon, ale warta odwiedzenia. Prowadzi tam przepiękny szlak rzeką Boyle, kręty i dziki, pełen niesamowicie wąskich przesmyków, rozsianych wysepek i zatoczek.
Wejścia do mariny strzegą ruiny potężnego zamku na wyspie należącej kiedyś do Kingów, jednej z najbardziej wpływowych rodziny w Irlandii.
Główną atrakcją Boyle jest właściwie marina i otaczający ją park rozrywki, promujący aktywny, zgodny z naturalnym środowiskiem, tryb wypoczynku. Z mariny do miasteczka można udać się jeżdżącym wahadłowo lokalnym busem za jedyne 1,5 euro.
W miasteczku nie brakuje oczywiście pubów ze wspaniałym miejscowym Guinnessem. Warto dodać, że w wielu z nich serwowane jest również jedzenie. To ważne, bo typowe restauracje, w przeciwieństwie do barów, są często zamykane w tygodniu (poza chińskimi i hinduskimi) ze względu na niską frekwencję.
Opłaty portowe
Co nas bardzo zaskoczyło pierwszego wieczoru, to fakt, że na pomoście nikt nie czekał z wyciągniętą po opłatę ręką. Marina była całkowicie za darmo! Także czynne całą dobę, zawsze czyste toalety były bezpłatne. Opłata z karty prepaid była pobierana jedynie za prysznic (1,40 Euro) i za ewentualne korzystanie z prądu. Bezpłatne jest także uzupełnianie wody. Myśleliśmy, że wszystkie te darmowe atrakcje wynikają z faktu, że marina jest na terenie parku rozrywki i jest to efekt jakiejś współpracy między szlakami wodnymi, a właścicielami parku. Otóż nie. Podczas całego naszego pobytu, ta sytuacja powtarzała się w każdej marinie, jaką odwiedziliśmy!
Na szlaku rzeki Shannon i okolicznych kanałów jest tylko kilka prywatnych marin, które pobierają opłatę za cumowanie. Wszystkie pozostałe mariny są bezpłatne i doskonale utrzymane!
Nie ma także większych problemów ze znalezieniem wolnego miejsca, a jeżeli nawet zdarzy się taka sytuacja, to większość użytkowników szlaku pozwala na nocleg burta w burtę.
Po spędzeniu nocy w cieniu mrocznych ruin zamku ruszyliśmy na północ w kierunku Drumshanbo. Szlak na północ jest o wiele węższy niż ten prowadzący w dół rzeki Shannon na południe. Warto przed wyprawą dokładnie przeczytać otrzymaną przy wynajmowaniu jednostki „Captains Book”. Na stronach tej swoistej locji są wszystkie istotne informacje: od nawigacyjnych i locyjnych do typowo turystycznych, czyli gdzie dobrze można zjeść i zrobić zakupy.
Po drodze zatrzymujemy się w Leitrim, miejscu, w którym droga wodna rozdwaja się: jeden szlak prowadzi na samą północ wyspy, do jeziora Erne (Lough Erne), drugi bliżej, do Lough Allen i naszego celu Drumshanbo Vilage. Jest tu dosyć uczęszczana marina, w której cumuje wiele jachtów turystów chętnych na obiad w typowo irlandzkim stylu.
Bezgotówkowe śluzy
Już przy pierwszej śluzie okazuje się, że warto zapoznać się ze szczegółami locyjnymi. Kiedy usiłujemy wpłynąć do oryginalnej starej śluzy w całości obsługiwanej ręcznie, stwierdzamy, że musimy podnieść z jednej strony odbijacze, aby się zmieścić. Śluza nie jest wysoka, ma około sześć stóp różnicy poziomów i jest obsługiwana tak, jak ją zbudowano przed prawie dwustu laty. Kanał za nią jest tak wąski, że zaczynamy zastanawiać się co będzie, gdy ktoś przypłynie z przeciwka. Wzdłuż naszej dogi wodnej po jednej stronie ścieżka dla pieszych i rowerzystów, po drugiej wąska droga dla samochodów. Wydaje się, że mijanych na brzegu ludzi możemy wręcz dotknąć, wychyliwszy się za burtę. Szlak jest urokliwy – coraz to przepływamy pod jakimś mostkiem kamiennym, pamiętającym może nawet czasy średniowiecza.
Po 1,5 godziny docieramy do Drumshanbo Vilage i jego mariny. Na miejscu są tylko pomosty, ale obok w pełni wyposażony kompleks basenowy. Odwiedzamy położone o kilkaset metrów miasteczko i jego puby.
Co nas zaskoczyło, to opłata za śluzy. Na całym szlaku, opłata za każdą śluzę wynosi 2 Euro. Niezależnie od tego, czy jest to śluza na 1 małą łódź, czy 10 dużych jachtów, 2 Euro!
Większość śluz wprowadziło już bezgotówkową formę opłaty za śluzowanie. Opłaty dokonujemy za pomocą karty prepaid. To rozwiązanie było powszechne na bardziej uczęszczanej, południowej części szlaku, ale teraz wprowadzono je także na północy.
Szlak na północ od Carrick-on-Shannon jest dziki, kręty i bardziej urokliwy, ale jeżeli zaplanujecie ruszyć w tym kierunku, to lepiej upewnić się u obsługi Carrick Craft, czy wynajęty jacht, będzie w stanie pokonać kanały i śluzy, znajdujące się na tej części szlaku.
Na południe!
Trzeci dzień spędzamy w drodze powrotnej do bazy w Carrick-on- Shannon i na wieczornym poznawaniu tego pięknego miasteczka. Przy okazji opróżniamy zbiorniki, bunkrujemy wodę i uzupełniamy prowiant.
Kolejny dzień i zupełna odmiana krajobrazu. Rzeka Shannon jest w tym kierunku o wiele szersza, pełna rozlewisk i jezior. Zaczynamy spotykać szybkie motorówki, których z uwagi na liczne ograniczenia prędkości na wąskich szlakach na północy, zupełnie nie widać. Widać nawet jachty żaglowe, choć zapewne są to jedynie lokalne jednostki.
Naszym celem jest tym razem Dromod, niewielka osada, ale z dwiema dobrze wyposażonymi marinami (jedna prywatna, druga otwarta). Pomimo, że jesteśmy tam przed sezonem jest spory ścisk i jachty muszą cumować nawet „na trzeciego”. Nie ma z tym żadnego problemu, wszyscy są dla siebie mili i uczynni. Dromod stanowi taką bazę wypadową dla ruszających na południe przez trasy prowadzące przez duże jeziora, dla których celem jest Athlone, największe miasto na szlaku. To również trasa wybierana przez miłośników gwarnych pubów, restauracji i hałaśliwego towarzystwa. Na północ ruszają potrzebujący ciszy, kochający piękne krajobrazy i ciekawe zabytki.
W Dromod zastaje nas niedziela, więc za radą naszych gospodarzy postanawiamy udać się na świąteczny lunch do mocno polecanej gospody pod „Srebrnym Węgorzem”, położonej w dzikiej odnodze jeziora Lough Boderg, oddalonej w bok o około dwie godziny pływania. Nie żałujemy decyzji. Na szczęście docieramy dosyć wcześnie do naturalnej mariny tuż przy restauracji i zajmujemy jedno z ostatnich wolnych miejsc. Warto było posłuchać i poznać tajniki miejscowej kuchni, docenionej nie tylko zresztą przez nas. Po kolejnej nocy spędzonej w Dromod, pozostał nam tylko kurs powrotny. W drodze powrotnej popłynęliśmy jeszcze do Drumsna i po tygodniu zwiedzania wodnych szlaków wokół Carrick-on-Shannon, nasze wakacje na jachcie dobiegły końca. Pozostało rozliczenie czarteru i wieczorne pożegnanie z Irlandią, połączone z ostatnią degustacją wspaniałego irlandzkiego Guinnessa. To piwo smakuje w Irlandii zupełnie inaczej niż to podawane na kontynencie!
Pożegnanie z Zieloną Wyspą
Według zapewnień firmy czarterowej, zbiorniki paliwa starczają na 100 godzin pływania. Byłem bardzo ciekaw, ile nas będzie kosztowało wypalone przez tydzień żeglugi paliwo. Okazało się, że w sumie przepływaliśmy 53 godziny, a rachunek zamknął się na 77 Euro. Jak na tydzień pływania, to niezbyt wygórowana cena.
Więcej niż paliwo i wszystkie opłaty za śluzowania i prysznice, kosztowały nas radosne wieczory w kolejnych irlandzkich pubach. Musieliśmy sprawdzić, czy to prawda, że Guinness najlepiej smakuje w Irlandii. Zgodnie uważamy, że to prawda, ale gorąco polecam, abyście przekonali się o tym na własnej skórze.
Największym ryzykiem związanym z planowaniem wyprawy na wodne szlaki Irlandii jest pogoda. W dniu mojego przyjazdu, deszcz padał bezustannie przez 24 godziny!
Bałem się, że jeżeli tak dalej pójdzie, to mój sztormiak może w końcu nie wytrzymać. Jacht wprawdzie miał sterówkę także w kabinie, ale przy żegludze wąskimi kanałami, zdecydowanie lepszą widoczność mamy z górnego stanowiska. Na szczęście, następnego dnia, z nieba nie spadła ani kropla wody.
W trakcie naszego rejsu mieliśmy rzadko spotykane szczęście do pogody. Na słynącej z deszcu i wiatru Zielonej Wyspie przez całe osiem dni rejsu świeciło słońce, a temperatura przekraczała regularnie 25 stopni Celsjusza! Zwykle trudno na to liczyć, więc warto zapoznać się z wykresami pogody w Irlandii, aby wybrać najlepszą porę na rejs.
Ze swojej strony wszystkim zainteresowanym polecam właśnie terminy rejsu w czerwcu lub wrześniu, kiedy nie ma jeszcze tłoku turystycznego, a i pogoda jest pewniejsza. Irlandzkie szlaki wodne stały się niezwykle modne i w szczycie sezonu są chętnie odwiedzane przez wodniaków, głównie z Niemiec, Szwajcarii i Holandii. Myślę, że warto, aby stały się bardziej docenione również przez naszych rodaków.
Naprawdę warto!
Tekst Arek Rejs, zdjęcia Arek Rejs i Stanisław Iwiński